5/25/2014

02. Dzieci specjalnej troski

    Po raz pierwszy na własne oczy widziałam gmach tokijskiego centrum kultury. To naprawdę wspaniały, nowoczesny budynek, idealnie wpasowujący się w klimat stolicy. Szkoda, że tak nieczęsto mam okazję bywać w tym mieście. Ale dzisiaj mogło się to zmienić.
    - Nieźle. - Jak widać Ryouta też był pod wrażeniem.
    Jako, że przesłuchania zaczynały się niemalże zaraz po naszych lekcjach, oboje byliśmy ubrani w mundurki Kaijo. Mam nadzieję, że nikomu to nie będzie przeszkadzało.
    Weszliśmy do budynku. Recepcja była szerokim, jasnym pomieszczeniem z wieloma wejściami do wind, drzwiami i schodami po obu stronach. Za wielką srebrzystą ladą stała szczupła Japonka ubrana w biało-czarny kostium.
    - Dzień dobry. Którędy do audytorium? - spytałam, podczas gdy Ryouta zmagał się z za wąsko zaciśniętym krawatem. Fakt, gorąco tu było. Recepcjonistka uprzejmie wyjaśniła, że są to szerokie, czarne drzwi na końcu lewego korytarza. Podziękowałam i pociągnęłam Kise właśnie w tamtym kierunku.
    - Z zewnątrz ten budynek wydawał się mniejszy - westchnęłam, gdy od ponad kilku minut szliśmy wskazaną drogą, a tych czarnych drzwi ani widu, ani słychu (o to drugie raczej trudno, zważając na nowoczesność tego miejsca). Podczas gdy ja sobie narzekałam w najlepsze, Kise - zazwyczaj rozmowny - nie odezwał się nawet słowem. Tylko rozglądał się po korytarzu, jakby myślami był kilkaset kilometrów stąd. Ciekawe, co też mu się rodziło pod tą jego blond kopułą.
    Wreszcie doszliśmy do upragnionego końca korytarza. Zza wcześniej wspomnianych drzwi dochodziły krzyki i jakaś stłumiona muzyka. Przez moment biłam się z myślą, czy aby się nie wycofać i wrócić następnym pociągiem do Kanagawy. Lecz wtedy przypomniałam sobie, że przecież nie przyszłam tu sama. I sama też stąd teraz nie wyjdę. Nie po to namawiałam Kise do pójścia ze mną casting, by teraz się z tego wymigać. Ririku, zapomnij i rusz tyłek.
    I właśnie w tym momencie Kise pociągnął za klamkę.
    Audytorium było ogromne. Milion, no może trochę przesadziłam, ale naprawdę dużo miejsc na widowni i ta wielka scena na dole, otoczona z góry reflektorami. Pierwsze, co przyszło mi na myśl to ekskluzywna sala kinowa, w której zamiast filmów wystawia się sztuki.
    Teraz już wiem, że to przedstawienie będzie czystym profesjonalizmem. Szkolne akademie nie mogą się z tym równać. Dobra, trochę się stresuję.
    Po całym audytorium kręciło się tyle ludzi, że nikt nie zwrócił uwagi na nasze wejście. Prawdę mówiąc, to nawet dobrze, bo stojąc tak w drzwiach z rozdziawionymi ustami i zachwytem w oczach nie wyglądałam na obiecującą aktorkę.
    - Midorimacchi! Co ty tu robisz?! Dawno się nie widzieliśmy! - gdy tylko usłyszałam to radosne zawołanie Kise, powróciłam do rzeczywistości. Ledwo zdążyliśmy wejść, a ten już spotkał kogoś znajomego. Powinnam się już przyzwyczaić, że tylko ja nie mam przyjaciół. Ciężkie jest życie samotnika.
    Niechętnie dołączyłam do blondyna, który przystanął na schodach obok dwójki chłopaków.
    - Ririku, mam nadzieję, że kojarzysz Midorimacchiego. Midorimacchi, to jest moja przyjaciółka, Amagi - powiedział Ryouta drugie zdanie kierując do wysokiego okularnika o zielonych włosach i zabandażowanych palcach u lewej dłoni. W rękach trzymał pozłacany posążek Buddy.
    Tak, kojarzyłam go, chociaż wątpię, żeby on kojarzył mnie.
    - Ach, graliście razem w drużynie w Teiko, prawda? To ty jesteś tym, który zawsze trafia? - siliłam się na najmilszy ton, jaki było mnie stać, ale on chyba tego nie zauważył, bo z kamienną twarzą odpowiedział:
    - Owszem, graliśmy razem. A ty jesteś tą dziwaczką z naszego gimnazjum, która wywaliła naszego historyka przez okno, nanodayo.
    Ech, naprawdę musiał to wyciągać? To był przecież przypadek, a nauczyciel miał tylko parę zadrapań. Ale i tak wszyscy będą mi to wypominać do końca życia...
    - Midorimacchi! Nie mów tak. Ririkucchi nie jest dziwaczką. W dodatku to było tak dawno temu... - Kise przełączył się na tryb psa obronnego. Szkoda tylko, że w jego wykonaniu to był raczej jamnik niż doberman. Czemu on zawsze musi się wtrącać w takich sytuacjach? To już nie mogę sama nic zrobić?
    - Przynajmniej strażacy mieli ubaw ściągając uwieszonego parapetu pana Kitamurę -westchnęłam pod nosem ucinając potok słów Ryouty.
    Dość osobliwe, że spotkaliśmy tu kogoś z Pokolenia Cudów. Tym bardziej, że Shintarou Midorima czy jak mu tam nie wyglądał na aktora. No chyba, że na co dzień tylko udawał ponurego i zadufanego w sobie, to w takim razie dajcie mu Oscara. Obok niego stał nieco niższy, czarnowłosy chłopak z przedziałkiem na środku. W odróżnieniu od Shintarou sprawiał wrażenie pogodnego i dowcipnego, mimo że się jeszcze nie odezwał.
    Jako, że po mojej wypowiedzi nastąpiła niezręczna cisza, Kise postanowił ją czym prędzej przerwać. - Midorimacchi, co ty tutaj tak w ogóle robisz? Nie myślałem, że interesujesz się aktorstwem.
    - Bo się nie interesuję. I prosiłem cię, byś mnie tak nie nazywał. To irytujące - odpowiedział trochę zmieszany zielonowłosy, poprawiając okulary.
    - Shin-chan przegrał zakład! - wykrzyknął wreszcie towarzysz Shintarou, próbując stłumić śmiech, co nieźle zdenerwowało Midorimę.
    - Z-zakład? To ty się zakładasz, Midorimacchi? - spytał zmieszany Ryouta, a czarnowłosy wykorzystał tę chwilę, aby mi się przedstawić.
    - Jestem Kazunari Takao, kolega tego ponurego.
    - Miło poznać. Ririku Amagi, przyjaciółka tego dziecinnego - odpowiedziałam w podobnym guście, na co on posłał mi porozumiewawcze spojrzenie. Już go polubiłam.
    - Ejejej, dalej nie powiedziałeś, o co chodzi z tym zakładem - westchnął Kise.
    - Takao mnie do niego zmusił. Myślałem, że jak zwykle wygram, ale tym razem mój znak był słabszy od jego.
    Znak? Ach, no tak. Znak zodiaku. Nie raz słyszałam pogłoski, że Midorima z Pokolenia Cudów, specjalizujący się w rzutach za trzy punkty, maniakalnie wierzy w horoskopy i tego typu rzeczy. To od nich właśnie uzależnia zarówno swoją koszykówkę, jak i resztę życia. Stąd też ten posążek Buddy - zapewne szczęśliwy przedmiot na dzisiejszy dzień.
    Podobno w każdej plotce jest cząstka prawdy... Jednak nigdy nie myślałam, że w tym przypadku ta cząstka wcale nie jest taka mała. No cóż, człowiek może się mylić.
    - I teraz za karę przyszedłeś na casting? - spytałam, a Midorima zlustrował mnie wzrokiem.
     - Owszem, ale Shin-chan zawsze skrycie marzył o zagraniu w jakiejś sztuce! Tylko takie tsundere jak on nigdy się do tego nie przyzna - odpowiedział za okularnika Takao, niemalże śpiewająco.
    - Takao! Dobrze wiesz, że nie chcę to być!
    - Jasne, jasne! A kto niby chciał zagrać pierwszą w historii Julię w okularach?
    - Pożałujesz tego, Takao. Niech tylko będzie twoja kolej na ciągniecie rykszy.
    - Oj, przestań, Shin-chan, nie bądź taki. Jeszcze zobaczysz, że staniesz się gwiazdą teatru.
    - Spisuj testament, Takao.
    I tak kłócąc się, przestali zwracać uwagę na nas oboje. Dlatego też Kise życzył im tylko "powodzenia" (którego pewnie i tak nie usłyszeli), po czym jak najprędzej oddaliśmy się od tej kłótliwej dwójki.
    Postanowiliśmy zejść bocznymi schodami w dół, aby przyjrzeć się scenie z bliska. Teoretycznie zostało parę minut do rozpoczęcia przesłuchań, ale patrząc na przebieg przygotowań, raczej nie zaczną się punktualnie.
    Już miałam pójść się o to zapytać, gdy właśnie na kogoś wpadłam. Tym razem na szczęście nie był to żaden olbrzym z Pokolenia Cudów, chociaż bym się nie zdziwiła, jakby tak było. Zderzyłam się ze szczupłą dziewczyną o jasnobrązowych włosach. Była mniej więcej w moim wzroście.
    - Och, przepraszam - wyjąkałyśmy niemal jednocześnie. Chłopak, stojący za nią, krzyknął zszokowany tak głośno, że aż obie podskoczyłyśmy.
    - KISE?!
    - Kagamicchi!
    Czy wszyscy znajomi Ryouty zmówili się, aby przyjść na to przesłuchanie? Ten krzyczący też miał cechy typowego koszykarza z Teiko - wysoki wzrost, a w dodatku nietypowe, bo ognistego koloru, włosy. Jednak nigdy wcześniej nie widziałam tego gościa o rozdwojonych brwiach.
    Tamta dziewczyna, wyglądająca na miłą i przyjazną, od razu zareagowała na zachowanie tego całego Kagamiego, łapiąc go za ucho.
    - Bakagami! Ile razy mam ci powtarzać, byś się zachowywał!
    - Ale trenerze, to było niechcący!
    - Zawsze jest niechcący! Gdy zerwałeś kosz, gdy zawaliłeś trening, bo nie słuchałeś moich poleceń... - zapewne mogłaby tak wymieniać do końca świata.
    - Biedny Kagamicchi - westchnął Kise.
    - A skąd wy się tak w ogóle znacie?
    - Och, Kagamicchi jest w drużynie wraz z Kurokocchim.
    No tak. Koszykówka, znowu. Czy ci ludzie obracają się tylko w swoim gronie czy coś? Bo coraz bardziej zaczyna mi to wyglądać na jakąś sektę...
    - Hej, właśnie - zawołał blondyn, przerywając ochrzan dla Kagamiego. - Jest z wami Kurokocchi?
    - Och, był... - dziewczyna puściła ucho ognistego i zaczęła się zastanawiać. - Ale jak zwykle gdzieś zniknął. Naprawdę trudno jest mieć go cały czas na oku. A zaraz miała się zjawić Rei Tachibana...
    - Tachibana? Ta córka tego sławnego trenera tej drużyny koszykarskiej?
    - Tak, ta Tachibana. Od tego wielkiego Tachibany, którego nazywa się bogiem japońskich trenerów. Będzie reżyserem tego przedstawienia.
    - Reżyserem?! - zakrzyknęli jednocześnie Kise i Kagami, najwyraźniej doskonale wiedząc, o kogo chodzi. Ja natomiast nie wiedziałam wcale.
    - A ty Kagami, co taki zdziwiony?! Przecież ci mówiłam o tym! Jak zwykle nie słuchałeś! - I znowu dorwała jego ucho. Jak widać wszystkie relacje pomiędzy członkami drużyny koszykarskiej zawsze są takie specyficzne...
    - I z tego powodu tutaj przyszliście? - spytałam, czując, że muszę przerwać ten "akt przemocy", jaki się przede mną właśnie rozgrywał.
    Dziewczyna tym razem nie puściła wolno Kagamiego czy jak mu tam było, tylko lekko się wyprostowała i zaczęła rzeczowym tonem:
    - Nie od dziś wiadomo, że dla Keichiego Tachibany najważniejsza jest jego córka. Zrobi wszystko dla niej, nawet wyda nie wiadomo ile pieniędzy na organizację tego przedstawienia. W dodatku Tachibana zawsze sprawdza życiorysy tych, z którymi jego córka się spotyka i nie raz wybierał sobie w ten sposób przyszłego członka swojej drużyny.
    - Czyli to szansa, aby przykuć jego uwagę - podsumował Kise, widocznie głęboko nad tym rozmyślając.
    - Dokładnie, Kise-kun - odezwał się cichy głos dochodzący zza Kagamiego. Czerwonowłosy odsunął się jak poparzony na bok, tym samym odsłaniając niskiego, szczupłego chłopaka z błękitną czupryną.
    - Kurokocchi! Stęskniłeś się za mną? - zakrzyknął radośnie blondyn, kierując się w stronę przyjaciela.
     - Tak prawdę mówiąc to nie, Kise-kun.
     - To było okrutne - zaszlochał i już zawracał do mnie. No tak, Ririku niczym matka zawsze pocieszy takiego dzieciaka, jakim niewątpliwie był Ryouta. Po chwili niezręcznej ciszy rozmowa przebiegała dalej, tyle że z małą zmianą - mianowicie Kise stał skulony za mną, nic nie robiąc sobie z faktu, że jest ode mnie o jakieś trzydzieści centymetrów wyższy.
    - Kuroko, gdzie ty się podziewałeś? - spytał Kagami, na co chłopak wzruszył tylko ramionami.
    - Stałem parę metrów dalej i starałem sie kogoś spytać, jaką sztukę będziemy wystawiać, ale nikt mi nie odpowiedział.
    Czyli to był Tetsuya Kuroko. Zawodnik widmo, osobisty instruktor Kise za czasów Teiko. Faktycznie, jego obecność była ledwo wyczuwalna, wystarczała chwila nieuwagi, by stracić go z oczu.
    - No tak, to nie był dobry pomysł, aby ciebie wysyłać w takiej sprawie... - westchnęła dziewczyna, drapiąc się po głowie.
    - Uwaga! Proszę wszystkich o uwagę! Zaczynamy przesłuchania!
    Wszystkie głowy momentalnie zwróciły się w stronę osoby, do której należał ten głos. Była to wysoka dziewczyna z długimi włosami o rudawym odcieniu. Stała na środku sceny w ręku trzymając dość pokaźny plik kartek.
    Nagle zrobiło się zupełnie cicho. Czyżby to była...?
    - Witam wszystkich, jak zapewne się domyślacie, jestem Rei Tachibana. To ja wyreżyseruję to dzieło, w którym chcecie wziąć udział.
    Rozejrzałam się wokoło. Pod sceną stało naprawdę dużo osób, które zapewne tylko czekały, aby zająć najlepsze role. Aż dziw bierze, że mówię tutaj o akcji czysto charytatywnej.
    - Widzę, że jest was naprawdę dużo... Tak też postaram się, aby przesłuchania do naszego musicalu poszły szybko i sprawnie.
    - Musicalu? - po sali rozległy się zdziwione szepty. No tak, nikt nie wspominał, że będzie to przedstawienie muzyczno-taneczne.
    - Huh? - reakcja kandydatów zbiła Tachibanę z pantałyku. - Przecież to było na ogłoszeniu... Prawda, mój asystencie? Asystencie...? - Rozejrzała się dookoła, ale tajemniczego asystenta nigdzie nie było widać. - Murasakibara! Gdzie jesteś, leniu?!
     Zza kulis na scenę wyszedł... O Boże... Tym razem to był prawdziwy olbrzym. Ponad dwa metry jak nic. Fioletowe włosy do ramion, a w rękach siatka ze słodyczami. Skądś znałam to połączenie. I te dziwne, powolne ruchy.
     - Murasakibara? - szepnęła dziewczyna od Kagamiego i Kuroko, która stała tuż obok mnie. Szkoda, że dalej nie miałam okazji poznać jej imienia. - No tak, przecież Tachibana również chodzi do Yosen...
     - Nee, nee, Reichin, o co chodzi? - spytał olbrzym głosem, jakby właśnie się obudził z dziesięcioletniej drzemki.
     - Pamiętałeś, aby na ogłoszeniu dopisać, że zamierzamy wystawić musical? - spytała Tachibana, która jeszcze przed chwilą przecież tak zszokowana, teraz spokojnie i powoli mówiła do swojego asystenta. Jak nauczycielka do dziecka.
     - To było w ogóle jakieś ogłoszenie? Pamiętam tylko, że poszedłem do nowej cukierni... - odpowiedziało dwumetrowe dziecko, odpakowując z folii czekoladowego batonika. Reżyser machnęła tylko na niego ręką, pozwalając mu w spokoju skonsumować smakołyka.
     - No cóż... W takim razie dowiedziecie się teraz. Chcę wystawić nieco unowocześnioną wersję musicalu "Grease".
      Znowu szepty. Tym razem dało się w nim wyczuć nutę irytacji. Nie tego się spodziewali. Po co tu w ogóle przychodzili.
      Ponad połowa zebranych po prostu zebrała swoje rzeczy i wyszła, nawet nie racząc Tachibanym słowem pożegnania. Widziałam, jak uważnie przyglądała się wychodzącym, będąc przy tym coraz bardziej smutną.
      Nawet do głowy mi nie przyszło, żeby pójść w ślady tamtej grupy. Również Kise nie ruszył się ani o milimetr, tak samo Kuroko, Kagami i ich trenerka. Midorima próbował zmieszać się z tłumem i niepostrzeżenie wyjść, ale Takao od razu go dorwał. Nie tak łatwo się skryć, gdy ma się zielone włosy i ponad metr dziewięćdziesiąt.
      Z tej wielkiej zbieraniny, która była na początku, zostało z dwadzieścia, może trzydzieści osób. Tachibana głęboko westchnęła.
      - No dobra, skoro zostali już sami zdecydowani, zróbmy tak - dobiorę wam ewentualne role na podstawie waszego wyglądu i wręczę scenariusze z zaznaczoną sceną, którą przygotujecie na następny tydzień. Wtedy zdecyduję, czy się nadajecie czy nie.
      Pokiwaliśmy zgodnie głowami. Tachibana przyjrzała się nam po kolei, uważnie lustrując nasze twarze, postury. Potem pisała coś na kartach, które trzymała w dłoniach. Po chwili pierwszy scenariusz powędrował w ręce Takao.
      - Gdy dostaniecie swoje role, po prostu wyjdźcie bez słowa - upomniała Rei, jakby przeczuwając, że Kazunari Takao będzie chciał to głośno skomentować. Jednak chłopak tylko wzruszył ramionami i puścił oko do Midorimy (ten znów się wkurzył), po czym wyszedł z auli.
     Następny był Kagami, potem parę innych osób. W oczy rzucił mi się wysoki nastolatek, którego skóra była w kolorze kawy z mlekiem. Wśród bladych Japończyków znacznie się wyróżniał. Dostrzegłam też dziewczynę, która na sto procent nie była stąd. Wyglądała na Europejkę.
     Po jakimś czasie również nadeszła kolej Kise. Gdy Tachibana wręczyła mu kartkę, przez chwilę ją studiował, po czym odszedł w kierunku wyjścia na do widzenia pokazując mi kciuk uniesiony w górę. Wszystko będzie dobrze.
    Wiem, że Ryouta pewnie miał rację, ale gdy po kilku minutach w audytorium zostało tylko kilka osób i w tym ja, zaczęłam się trochę martwić. Tachibana jakby specjalnie mnie omijała. A co jeśli stwierdziła, że się w ogóle nie nadaję? Totalna porażka.
    Wreszcie została tylko nasza dwójka - ja i pan Shintarou. Spojrzałam na niego. Wcale się nie stresował, spokojnie stał, trzymając swój posążek Buddy. No tak, on by się pewnie ucieszył, gdyby nie dostał roli.
    Jednak i Midorima zasłużył na swój scenariusz i mógł już wrócić do domu, szczęśliwy bądź nie.
    Jezu, może o mnie zapomniała? Ale jak niby, skoro nawet Kuroko - ledwo zauważalny dla otoczenia - dostał swoją rolę? Przecież ja duchem nie jestem. Już widzę poniedziałkowe, pogardliwe spojrzenie Ami Matsumoto, przewodniczącej mojej klasy, która zdecydowanie mnie nie znosiła. Zapewne będzie się ze mnie nabijała do końca semestru.
    "O, patrzcie państwo! To przecież nasza gwiazda teatru!"
    I właśnie w tym momencie, gdy w najlepsze przedrzeźniałam w myślach Ami, Rei Tachibana podeszła do mnie i nachyliła się tak blisko, że niemal stykałyśmy się czołami.
    - Hej, chyba nie myślałaś, że o tobie zapomniałam? - zagadnęła radośnie, po czym odsunęła się, żeby wręczyć mi upragniony plik kartek. - Oby dobrze ci poszło za tydzień! Bye!
    Po czym odeszła za kulisy, przy okazji zabierając ze sobą swojego asystenta, który zdążył już zjeść połowę zawartości swojej siatki.
    Zostałam sama w audytorium. Aż dziwnie było tutaj siedzieć w takiej kompletnej ciszy. Odetchnęłam głęboko i spojrzałam na scenariusz. I wtedy na pierwszej stronie dostrzegłam podkreślone czerwonym długopisem imię postaci, którą miałam grać.
    No chyba ją pogrzało...